17.11.2016

Moje pierwsze 10 km w butach z Lidla

Moje i tylko moje
Przebiegnięte od A do Z
Najlepsze
Najfajniejsze
Najbardziej radosne



Przede wszystkim zacznijmy od tego, że wiem, że 10 km to nie maraton. Ba! Nawet nie półmaraton. Ale na ten moment mój Personal Best, więc zasłużył nawet na wpis na blogu. Nie będzie o dzieciach, ani trochę. Tylko o mnie, o 10 km i o olbrzymiej radości.

I to nie jest post sponsorowany przez Lidla :)

Ale od początku. Moich podejść do biegania były trzy. Pierwsze jeszcze w Finlandii na Erasmusie. W sumie biegałam może z trzy razy, tyle było mojego samozapału. Potem, parę lat później kupiłam nawet jakieś buty w których biegałam raz, potem leżały z rok w bagażniku, a finalnie Q sprzedał je wraz z Seicentem chłopu co skupuje każdy samochód. Gdzieś siedziało mi w głowie to bieganie, ale zawsze ciężko było się zebrać, a przy dzieciach to już absolutnie wszystko może być wymówką. I tak chodząc kiedyś po Lidlu znalazłam właśnie je, fioletowe- różowe (nigdy nie lubiłam tych kolorów) buty z wyprzedaży. Kosztowały chyba 49, może 59 zł. Nie majątek- pomyślałam. Nawet jak pobiegnę w nich ze dwa razy to nie najgorzej. W razie czego będę w nich chodzić na szczudłach. 


Kupiłam i czekały, pobiegłam raz, drugi, wszystko zaczęło się jakoś dobrze składać. Ktoś wspomniał o Biegu Niepodległości, ktoś podchwycił pomysł i dalej już poszło! Miało być pięć tygodni treningu i nawet jakoś nie najgorzej to wyglądało. Aż w niedzielny wieczór nadeszła jelitówka, która prawie pokrzyżowała moje plany. Ale jak wiadomo, nie dla mnie takie łatwe odpuszczanie, więc udało się. Pierwsze 10 km w 01:02:35! Szał!


Najlepsze jest to, że po prostu się udało. Dla siebie, sama ze sobą, z własną muzyką, w śmiesznych niebieskich dresach, w butach z Lidla, z orłem na piersi i z flagą na policzku. I choć ten medal absolutnie nic ma wartości, to dla mnie znaczy bardzo wiele. Nadal nie przestałam się cieszyć, że się udało.



A na koniec ogromne podziękowania dla całej niepodległościowej ekipy. 
Kasi za pomysł i za to, że potrafi mnie namówić absolutnie na wszystko.
Bartkowi za mądre rady wyczytane w tych artykułach, których ja nie miałam czasu przeczytać.
Dżeli za to, że bez wahania przyjęła ze mną to wyzwanie i za czekoladę z Ekwadoru.
Stafowi za najlepszy pobiegowy balet i taką kawę jakiej nigdy wcześniej nie piłam.

Kupię nowe buty do biegania.
A te zostaną na szczudła.

Może na jesień jakiś półmaraton?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz