Od pół roku z małym haczykiem wychowuję (szumne słowo) moje Kluchy. Choć może lepiej nazwać to opieką niż wychowaniem. Anyway, nie o tym dziś mowa!
Zaczęłabym od tego, że chyba dopiero teraz widzę, albo dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak trudno będzie wychować dziecko, żeby nie wyrosło na buca i chama, a z drugiej strony, żeby nie było jakąś popierdółką. A refleksja ta naszła mnie w związku z przejażdżką tramwajem, na którą w dodatku sama się świadomie zdecydowałam. Ponieważ w Łodzi jedynym tramwajem do którego mogę się bez problemu zapakować z moim rydwanem jest linia 11 to czasem muszę poczekać 10 czy 15 minut, aż takowa nadjedzie. Tym razem czekałam 25 minut i może ten czas już mnie poddenerwował, w dodatku nie lubię jak ci wszyscy ludzie na przystanku stoją i gapią mi się w wózek. No, ale świadomie się zdecydowałam na te ciekawskie, ale z reguły uśmiechnięte twarze gapiące się na Kluchy...ale przecież czekam na tramwaj...
Nadjechał, więc nieco już poirytowana czekaniem zerkam przez jedyne drzwi z WIELKĄ naklejką z wózkiem inwalidzkim i wózkiem dziecięcym, czy nie ma wokół innych chętnych na to miejsce, ale nikogo nie widzę. Wsiadam więc, a raczej wjeżdżam dziarsko moim rydwanem, a w miejscu na wózek...kwiat narodu. Młodzież rzekłabym na oko 16-18 lat, para "mizdrząca się" do siebie. Chłopak modnie postawione włosy, obcisłe krótkie spodenki i biały t-shirt, dziewczyna w perfekcyjnym makijażu, świeżo wyczesane włosy, staranny manicure, ładna jasna sukienka i sandałki na niewielkim obcasie. W myśli cieszę się, że to nie pato-para i liczę na to, że się przesuną, żebym nie stała jak ciele z rydwanem pośrodku przejścia, zagradzając dojście do biletomatu. Płonne jednak moje nadzieje... para ani drgnie, w dodatku gapi się w wózek i komentuje jakie "słodkie bobasy". Zbieram się nawet, żeby zwrócić im uwagę, poprosić, zagaić, że może lekko się przesuną, ale co? Brakuje mi odwagi, gotuję się w środku, ale boje się, że mi się odszczekną, że wybluźnią, albo kopną w wózek...
I tak wracam do domu wkurzona. Wkurzona na nich, że takie lanso-buce, że bogate dzieciaki, że nie pomyślą, że ich mały kroczek bardzo by mi pomógł. I wkurzona na siebie, że taka ze mnie strachliwa popierdółka, że nie potrafię się odezwać!
Całą drogę z przystanku zastanawiam się jak wychować dziewczyny, żeby były wrażliwe na potrzebę drugiego człowieka, ale jednocześnie, żeby nie dały się wykorzystywać. Jak nauczyć je zwrócić uwagę w stanowczy, ale jednocześnie grzeczny sposób. Jak przekazać im, że trzeba szanować każdego człowieka bez względu na jego charakter, wygląd czy poglądy polityczne. Jak nie wychować buca?
Może za bardzo się tu czepiam, może zagotowałam się przez wysokie temperatury, choć cała sytuacja nie pochodzi z dziś, może, ale cóż takie prawo bliźniaczanej mamy z rydwanem :)
A zdjęcia od wujaszka Damiana i cioteczki Werki!