Pisałam gdzieś wcześniej, że za sprawą naszych znajomych staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami chust do noszenia dzieci. Są kolorowe, prześliczne, strasznie długie i wyprodukowane w Polsce (dobre, bo polskie). Ponieważ spędzam teraz dużo czasu w świecie wirtualnym szybko przekonałam się, że istnieje niemal cała ideologia czy też religia chustonoszenia. Są tak prześliczne kolory i wzory, że można oszaleć (od cen niektórych również :O)
Nową chustę profesjonalnie mówiąc trzeba złamać, czyli wyprać, pętać, pleść, gnieść i wymaltretować,żeby zmiękła i nadal jesteśmy na tym etapie. Nie mogliśmy się jednak powstrzymać i spróbowaliśmy zamotać dziewczynki w takie niezłamane chusty. Na razie pochodziliśmy chwilkę po mieszkaniu, ale to wystarczyło, żeby przekonać się jakie fajne to chustonoszenie. Dzieciak jest blisko mamy(prawie jak w ciąży) lub taty ( Q się zdziwił jak zamotał), czuje bicie serca, oddech, zapach rodziców. Co więcej jest w wygodnej dla niego pozycji, stabilny (jak już dojdzie się do wprawy z wiązaniem) i obie ręce wolne- można trzymać PADA :)
Tu się uczyliśmy, ale stron z instrukcjami jest do wyboru, do koloru
Teraz trenujemy wiązanie, łamiemy chustę i czekamy, aż dojdziemy do takiej wprawy, że wyjdziemy na pierwszy chustospacer :)